Jak po zdradzie osiągnąć SZCZĘŚCIE BEZ POWODU?
16 lipca 2016
Mój mąż i ja byliśmy razem od ponad 13 lat. Mieliśmy dwoje dzieci. Sądziłam, że możemy być pewni, jeśli nawet nie tego, że na zawsze pozostaniemy małżeństwem, to przynajmniej tego, że będziemy ze sobą o wszystkim rozmawiać. Jeśli kiedykolwiek mielibyśmy się rozstać, byłam pewna, że będzie to decyzja podjęta po długich rozmowach i wspólnej pracy nad związkiem.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że przez ostatnie dwa lata doświadczaliśmy trudności. Praca zmusiła mnie do ciągłych wyjazdów, nie widując się nieomal w weekendy . Było to prawie jak związek na odległość. Nie był to układ idealny, jednak byłam pewna, że jakoś damy radę.
Jednak tak się nie stało.
Pewnego razu, gdy przyjechałam do domu z delegacji, mój mąż powiedział, że musi ze mną porozmawiać. „Dużo myślałem”- zaczął- „i doszedłem do wniosku, że nie chcę być już twoim mężem”.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Co on powiedział?
Mówił dalej: „ Kochałem cię, ale cie już nie kocham i żądam rozwodu”.
Rozwód. To słowo spadło na mnie niczym tona cegieł, pozbawiając mnie tchu, jednak nawet przez swój szok zdawałam sobie sprawę z tego, że mój mąż nie mówił że musimy porozmawiać o rozwodzie: był już zdecydowany. Informował mnie, że nasze małżeństwo się skończyło.
Nie mogłam uwierzyć, że nie zaangażował mnie w tę decyzję. Przez kilka dni robiłam co mogłam, aby przekonać go do zmiany zdania. Błagałam. Targowałam się. Płakałam.
W ciągu następnego tygodnia sytuacja jeszcze się pogorszyła. Mój mąż, niewzruszony w swojej decyzji o rozwodzie, w końcu przyznał się, że poznał kogoś innego. To wyjaśniało, dlaczego nie interesowało go ratowanie naszego małżeństwa. Po prostu chciał być wolny, by móc się związać z tą drugą kobietą.
Wpadłam w kołowrót złych myśli. Czułam się zdradzona, odrzucona, niekochana i nie zasługująca na miłość. Jak mógł mi to zrobić? Moja rozpacz zaczęła zaciemniać moje spojrzenie na pracę, wpływać negatywnie na moje zdrowie i na mój umysł. W ostatecznej desperacji zapisałam się na dziewięciodniowy kurs, który miał mi pomóc poradzić sobie z moimi myślami.
Na początku kursu usłyszeliśmy pytanie: „W skali od 1 do 10, jak szczęśliwy jesteś?” Mój poziom szczęścia był najniższy w moim życiu, oceniłam go na 1.
Przez kolejne dwa dni po prostu siedziałam i słuchałam. Główną przesłanka kursu było to, że ilekroć nam się coś przydarza, reagujemy na to tworząc w naszym umyśle historię na temat tych zdarzeń. To nie same wydarzenia sprawiają, że cierpimy, tylko HISTORIE na ich temat, które tworzymy. Kiedy więc czujemy się nieszczęśliwi z powodu czegoś, co się zdarzyło, ważne jest, by sprawdzić, czy ta historia, którą sobie stworzyliśmy, jest PRAWDZIWA. Wydawało się to brzmieć sensownie, jednak byłam tak obezwładniona smutkiem, że nie potrafiłam tego zrobić.
Trzeciego dnia, kiedy sprawy wydawały się wyglądać zupełnie beznadziejnie, zaczęłam wreszcie kwestionować swoją historię, wykorzystując technikę, której nauczył nas prowadzący. Zadałam sobie pytanie, co tak naprawdę sądzę o tej całej sytuacji.
Odpowiedź przyszła od razu. „Mój mąż nie powinien się tak zachowywać. Jego zdrada sprawiła, że straciłam swój dom i rodzinę. Już nigdy nie będę szczęśliwa”.
Nie wiem dlaczego, ale w tym momencie mój ból zelżał na tyle, że mogłam kontynuować ten proces zadając sobie pytanie: „Czy to prawda?”
Wydawało mi się, że tak jest, jednak kopałam głębiej: „Czy naprawdę wiem, że nie powinien się w ten sposób zachowywać? Czy na pewno wiem, że już nigdy nie będę szczęśliwa?”
Ku mojemu zaskoczeniu, odpowiedzi na obydwa pytania brzmiały „nie”.
Przez chwilę byłam ogłuszona. Udało mi się przerwać niekończący się kołowrót bolesnych myśli, który kręcił się w mojej głowie od kilku tygodni. Prawie się roześmiałam. Nie słysząc nieustającego łomotu swoich tragicznych myśli czułam się spokojna i wyciszona.
Uświadomiłam sobie, że patrząc z nieco szerszej perspektywy, nie miałam pojęcia czy to co się działo, było dobre czy złe. Po prostu nie byłam w stanie ocenić, czy mój mąż powinien się zachowywać w taki sposób. Nagle wszystko, o czym myślałam w ciągu ostatnich tygodni, zostało jakby zawieszone. Strach przed moją „zrujnowaną” przyszłością gdzieś się ulotnił i zamiast tego poczułam podekscytowanie. „A może” pomyślałam „wszystko będzie nawet LEPIEJ niż było!”.
Ta chwila światła i możliwości trwała kilka minut – dopóki nie zaczęłam myśleć o moim mężu w związku z inną kobietą. JAK ON MÓGŁ MI TO ZROBIĆ?
Jednak ta chwila ulgi, której dopiero co doświadczyłam, osłabiła działanie mojej historii. Przyjrzałam się jej i zobaczyłem kolejną warstwę, wierzyłam, że mój mąż kocha kogoś bardziej, niż kochał mnie.
JAK SOBIE PORADZIĆ PO ZDRADZIE?
Wzięłam głęboki oddech i zadałam sobie to samo proste pytanie: „CZY TO PRAWDA?”
Znowu wydawało mi się, że jest to prawda, jednak zadałam sobie dalsze pytanie: „CZY MOGĘ BYĆ ABSOLUTNIE PEWNA, ŻE KOCHA TĘ KOBIETĘ BARDZIEJ NIŻ MNIE?”
„NIE”. Myśl, że kochał kogoś innego bardziej niż mnie sprawiała, że zwijałam się z bólu, jednak nie mogłam być przekonana, czy na pewno jest prawdziwa. Uświadomiłam sobie, że ta jedna myśl – odpowiedź na pytanie – miała w sobie moc, by przesądzić o moim szczęściu.
To było olśnienie. Wszystko, co słyszałam podczas seminarium, nagle nabrało sensu. To naprawdę było bardzo proste. Moja historia na temat tego, co się zdarzyło w mojej głowie, przekształcała się w twarde twierdzenia, które wywoływały odruchową reakcję cierpienia i smutku. Kiedy jednak zaczęłam się bliżej przyglądać tym twierdzeniom, okazało się, że zazwyczaj nie są one oparte na faktach. To szokujące, a zarazem pocieszające odkrycie, uświadomiło mi, że to nie moja sytuacja sama w sobie była źródłem bólu.
Byłam tym tak podekscytowana, że przez kolejny tydzień gorliwie podważałam swoje myśli i przekonania. Pod koniec dziewięciodniowego kursu nie byłam już ta zdesperowaną i zrozpaczoną osobą, która na niego przyjechała. Czułam się spokojna, wypełniona radością i poczuciem akceptacji. Nauczyłam się, że moje nieszczęście zawsze miało swoje źródło w historiach na temat przeszłości, które sobie opowiadałam. Teraz koncentrowałam się na chwili obecnej. Co za wolność!
Kiedy wróciłam do domu, zadzwoniłam do swojego męża i powiedziałam mu, że jestem gotowa pozwolić mu odejść. Zaproponowałam, że zrobię wszystko, by ułatwić nam przejście tej zmiany. Powiedziałam mu, że jeśli znajdzie coś, co jest lepsze niż nasz związek to nie powinien się wahać, tylko zaangażować w to. I mówiłam to poważnie.
Minął rok i wciąż czuję to poczucie wolności. Od czasu do czasu wciąż wraca do mnie dawne poczucie smutku. Jednak gdy tylko się przyłapię na opowiadaniu sobie historii na temat tego, co straciłam i co to oznacza, przerywam to. Przyglądam się swojej historii i zadaję pytanie : „Jakie przekonanie kryje się za tym bólem?” Gdy uda mi się je zidentyfikować, zadaję sobie jeszcze ważniejsze pytanie o to, czy jest ono prawdziwee. Początkowo wymagało to świadomego wysiłku z mojej strony, jednak teraz staje się coraz bardziej automatyczne.
To wszystko sprowadza się do tego, że myśli przychodzą i odchodzą, związki zaczynają się i kończą, ból przychodzi i przemija. Odkryłam, że kurczowe trzymanie się mojej historii na temat tego, czego potrzebuję i czego, jak mi się wydaje, pragnę, jest gwarantowaną receptą na cierpienie.
Dzisiaj udało mi się osiągnąć głęboki spokój, potrafię zapomnieć o złych rzeczach i akceptować sprawy takimi, jakimi są. Ta jedna prosta rzecz sprawiła, że stałam się szczęśliwsza, niż mogłam to sobie kiedykolwiek wyobrazić. W skali od 1 do 10 mogę określić swój poziom szczęścia na 9, zbliżam się do 10 – i nie oglądam się za siebie.
Żeby dowiedzieć się więcej na temat szczęścia bez powodu, sięgnij po książkę „Sekret szczęścia. 7 fundamentów życiowej radości„ Marci Shimoff i Carol Kline
Oczywiście, że się da wpłynąć myślami na swoje samopoczucie, stosunek do tego, co nas spotyka. Kiedyś, nie znając jeszcze opisywanej przez Ciebie techniki, zastosowałam ją u siebie. Było to czasie diagnozowania mojej choroby. Obawiałam się najgorszego, jakiegoś raka, białaczki... I pamiętam, jak w słoneczny dzień wyglądałam przez okno na ulicę, ludzi, samochody, toczące się życie. Przyszła mi do głowy taka myśl - bo ja sobie lubię myśleć i filozofować: A cóż się zmieniło od wczoraj? Tak samo żyłam, to samo robiłam, tak samo świeciło słońce czy padał deszcz. Jeśli jestem chora, to tak samo chora byłam wczoraj... no i co z tego? Czy nie żyłam normalnie? Czy nie będę nadal żyć normalnie, póki zdrowia i sił wystarczy? A jak nie starczy, to się wtedy będę martwić.
OdpowiedzUsuńBardzo mi pomaga taka świadoma zmiana nastawienia. Pamiętam, jak toczyłam forumowe dyskusje, gdzie obserwowałam, jak ludzie uparcie trzymają się swoich negatywnych przekonań, bronią się przed zmianą perspektywy. Sugerowano mi nawet, że oszukuję sama siebie, a ja po prostu staram się popatrzeć na sprawy inaczej i tak jak również Ty napisałaś, nabrałam w tym niezłej wprawy.
Nie znaczy to, że nie miewam gorszych chwil, myśli.
Sporo zastanawiam się nad rolą związku w moim życiu. Z jednej strony nie jest mi niezbędny do szczęścia, a z drugiej - nie zaznałam w życiu dobrej, relacji, prawdziwej miłości (w "tym" znaczeniu). Marzę, by wypełnić tę lukę, a jednocześnie mam wrażenie, że pewien etap po prostu mnie ominął i już mi z marzeniami młodej dziewczyny nie po drodze. Chyba nie potrafię już bez pamięci komuś się oddać (w szerokim tego słowa znaczeniu). Sama dla siebie jestem na tyle ważna, że niechętnie oddam stery w obce ręce, a o prawdziwie partnerską, zdrową relację wcale nie jest łatwo. Ludzie szukają wypełnienia pustki, łatania emocjonalnych dziur, desperacko pędzą do przodu, sprawiając wrażenie, że nie zależy im na osobie, a jedynie na zakończeniu samotności. A więc drugi człowiek jest dla nich w pewnym sensie instrumentem, nie człowiekiem.
Jednak trochę mi szkoda, że pewnych emocji w życiu nie zaznałam. Zdarzało mi się zazdrościć, gdy napisałaś mi kiedyś, że nie potrzebujesz już związku, bo dane było Ci to przeżyć.
Ja też stoczyłam walkę ze sobą, która miała zmienny przebieg. Przed rozwodem stosowałam technikę prawa przyciągania, wskutek rozstania miałam chwile załamania, ale uświadomiłam sobie, że rozwód przyciągnęłam myślami, bo w trakcie małżeństwa zdarzało mi się rozmyślać nad sposobem podziału majątku i wydawało mi się to wówczas niemożliwe. Jak już doszło co do czego, to podzieliliśmy majątek w minutę - mojemu mężowi zależało na szybkim rozwodzie, bo jego trzecie dziecko było w drodze, a oficjalnie nie przyznawał się do zdrady, a mnie prawnik ze względu na zły stan psychiczny doradzał jak najszybsze zakończenie formalności. W ten sposób najpierw się rozwiodłam prawnie, a potem dopiero rozwodziłam się psychicznie.
OdpowiedzUsuńTak jak wiesz, związałam się z kimś potem, kto wydobył ze mnie zdruzgotaną kobiecość, ale naszym wspólnym błędem było to, że oboje wyszliśmy za bardzo pokiereszowani z poprzednich związków i nie przeżyliśmy właściwie żałoby po stracie, za szybko puszczając się w nową relację mając na celu nietrwanie w samotności, a zatem z niewłaściwych powodów. Byliśmy dla siebie po prostu "plastrami". Tym niemniej pamiętam, że relacja ta sprawiła, że czułam się jak uskrzydlona, a żałoba po bm przesunęła się w czasie.
Potem miałam jeszcze krótki związek z rozsądku, rozważany zupełnie na chłodno, w którym z ulgą przyjęłam rozstanie, wręcz się cieszyłam, jak do niego doszło. Teraz czuję, że jestem w dobrym (swoim) towarzystwie, nie spotkałam nikogo, kto zwróciłby moją uwagę, ale i nie szukam takiej osoby.