Najtrudniejsza rzecz – odpowiednie dać rzeczy słowo
Przemyśleń ostatnio mam bardzo dużo, ale niestety nie potrafię powtórzyć toku myślenia. Generalnie wspominałam sobie ostatnio swój spacer (ten, który rozpoczął moja chorobę) w zielonych kaloszach w stokrotki i starym, przerabianym płaszczu, który kupiłam sobie za dwa studenckie stypendia na jednej z głównych ulic w Katowicach. To był czas okropnego wewnętrznego napięcia wewnętrznego, taki osobisty „Sturm- und Drangperiode”. Kalosze wybrałam dlatego, że identyczną parę posłałam komuś w świat na szczęście, a płaszcz – pierwszy porządny ciuch za pieniądze zdobyte własnym nakładem sił. Z tego miejsca korzystając okazji chciałam podziękować rodzicom, w szczególności mojej mamie, którzy włożyli ogromny trud w moją edukację tylko po to, żebym mogła realizować, co mi się tylko w głowie usrało. Podczas tego spaceru doszło do samorozmowy – nie jakieś tam głosy z wnętrza głowy, jak twierdzi eksmąż, tylko po prostu szłam przez las kierując się słońcem padającym na zielone kolory, zad