„Nie obchodzi mnie twoje szczęście. Jestem sam dość nieszczęśliwy, żeby się jeszcze twoim szczęściem przejmować” – powiedział mi 5 minut temu mój mąż. Wmurowało mnie, łzy mi zaczęły kapać jak głupie, wstałam i wyszłam z pokoju. Klasyczny foch. I tak go on g****o g****o obchodzi. Jesteśmy razem 12 lat, od 6 lat małżeństwem, mamy dwoje małych dzieci. Mogło by się wydawać, że znamy się jak łyse konie, tyle razem przeżyliśmy, złego i dobrego, mamy dzieci – więc jakoś je musieliśmy „zrobić” więc pewnie musimy się kochać… Nie można mówić o żadnej miłości, kiedy padają takie słowa-noże. Nie kocham mojego męża. On nie kocha mnie. Lubimy się. Mąż mówi, że to przez mój podły charakter on już nie może mnie kochać. To po co ze mną jest? Po co ja z nim jestem? Ano dlatego, że nie chce nam się szukać, bajerować i odpieprzać ten cały cyrk z podrywaniem, obczajaniem, zdobywaniem i poznawaniem drugiego człowieka. I żaden z nas nie ma tyle jaj, żeby złożyć pozew. No i przede wszystkim je